- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.

Wbrew sobie czuł jednak narastającą ciekawość.
— Cofwort... bednarz... powiedział... że cię tu... znajdę — rzucił, wciąż jeszcze zdyszany, młody halfling.
— I znalazłeś. A niby kim ty jesteś?
— Och, proszę o wybaczenie — młodzieniec wydawał się zasmucony. — Jestem Stefanik z Llyrath Downs — wyjaśnił pospiesznie.
Pawldo znał tę wspólnotę Włochatostopych, zamieszkujących w ostępach Puszczy Llyrath, o kilka dni drogi na wschód stąd.
— Bo, no, ja... ee... znalazłem to... i nie wiedziałem komu innemu miałbym to zanieść. Bo, znaczy się... wszyscy halflingowie w Gwynneth znają ciebie i twoje przygody! Gdyby nie ty, Darkwalker...
— Dosyć! — zawołał Pawldo, unosząc obie ręce w udawanym geście rezygnacji. — Opowieści bywają często moc-no przesadzone, choć nie przeczę, że odegrałem pewną małą rolę w pokonaniu tego zagrożenia. Owszem, nie przeczę, jest w tym odrobinę prawdy... — Pokręcił głową odpędzając falę nostalgii. — Ale dość tego. Wydaje się, że chciałeś mi coś pokazać?
— O, tak — Halfling gwałtownym ruchem podał Pawldowi zamkniętą sakwę. — Proszę. Co to takiego? Skąd się to wzięło? Jakim cudem znalazło się w lesie?
— Jak na razie na każdą jedną moją odpowiedź masz aż dziesięć pytań — burmistrz zachichotał, biorąc z jego rąk skórzaną sakwę. Okazała się ciężka. W środku znajdował się jakiś spory, sądząc po rozmiarach ciężki, metalowy przedmiot.
— Zobaczmy, co tam masz.
Pawldo rozsunął lekko brzegi sakwy, ale gdy zajrzał do środka, mimo woli wstrzymał oddech ze zdumienia. Lśniący metal połyskiwał nawet w mrocznym wnętrzu skórzanej sakwy; był zbyt czysty jak na srebro — to musiała być platyna? Ujął przedmiot za tępy, zaokrąglony koniec, pozwolił sakwie spaść na ziemię i oczom jego ukazał się sztylet o długim ostrzu. Lord burmistrz dzierżąc sztylet za rękojeść, stwierdził, że był on nieco za ciężki, jak na efektywną broń, ale nie miało to większego znaczenia. Promienie słońca odbijały się oślepiającymi wzorami od połyskującej powierzchni, rzucając różnobarwne refleksy, gdy natrafiały na ścianki zdobiących rękojeść drogich kamieni. Proste obosieczne ostrze sięgało na niemal stopę poza wyłożoną przepysznymi klejnotami gardę.
— Wiem, że handlujesz różnymi rzeczami — rzadką bronią i skarbami! — ciągnął zasapany Stefanik. — Byłeś w Waterdeep, Baldur's Gate i w wielu innych miejscach. Założę się, że widziałeś więcej niż jakikolwiek inny halfling w Moonshaes! Nawet w Llyrath Downs doszły nas wieści o tym, jak uratowałeś króla przed firbolgiem! Zastanawiałem się, do kogo innego mógłbym się zwrócić, kto jeszcze mógłby odpowiedzieć na moje pytania, ale stwierdziłem, że nie znam nikogo takiego.
— Taa — wyszeptał Pawldo, zbyt pochłonięty pięknem kunsztownego przedmiotu, aby zwrócić uwagę na pochwałę.
— To jakiś nóż — stwierdził zupełnie zbędnie Stefanik.
— Ale jak się tam znalazł? Do kogo należy?
— Jakiś złodziejski sztylet — zauważył Pawldo z cichym gwizdnięciem. — Ostrze jest mało pożyteczne, ale ogólnie przedmiot ma doprawdy wyjątkową wartość. Powiedz no mi, a żywo, młodzieńcze, gdzie to znalazłeś?
— W lesie! W Puszczy Llyrath! — wykrztusił Stefanik.
— Akurat polowałem, głęboko w kniei. Znalazłem sztylet opodal mego obozowiska, u zbiegu dwóch strumieni. Leżał na brzegu, jak go teraz widzisz, tak błyszczący, że nie sposób było tego nie zauważyć!— Dostrzegł wyraz głębokiego skupienia na twarzy Pawlda. — Zrobiłem coś nie tak?
— Nie, raczej nie — nie sądzę. — Pawldo nie odrywał wzroku od srebrzystej powierzchni. Rozpoznał klejnoty — na jelcach gardy widniały wielkie, tłuste rubiny, podstawę rękojeści zdobiły szmaragdy, zaś środek jej pojedynczy, ogromny diament!
Z trudem powstrzymał drżenie dłoni. Nigdy nie trzymał w ręku równie cennego i wspaniałego przedmiotu!
— Nie wygląda, aby leżał tam zbyt długo, co? —, zapytał, usiłując zachować spokojny ton głosu.
— Nie. Ale to zabawne, bo przede mną nikogo tam nie było, a w każdym razie od bardzo dawna. Jestem dość dobrym tropicielem i potrafię odczytywać ślady — dodał Stefanik z buńczuczną szczerością. — Wiedziałbym o tym.
Lord burmistrz obrócił sztylet w dłoniach, przyglądając się ostrzu. Wykonano je również z platyny, a obosieczna klinga, wypolerowana na błysk, dorównywała ostrością brzytwie. Nagle jego wzrok padł na niewielką niedoskonałość przy złączu ostrza i rękojeści. Unosząc sztylet tak, by promienie słońca dokładniej oświetliły to miejsce, przyjrzał mu się uważnie — i zimne ciarki lęku przeszły mu po plecach. Na błyszczącej powierzchni nie było żadnej skazy. Widniał na niej ryt, przedstawiający szczerzącą zęby trupią czaszkę.
— Co to takiego? — spytał młodzian, podążając za wzrokiem Pawlda.
Przełknął głośno ślinę, kiedy uważniej przyjrzał się ostrzu.
— Nigdy dotąd tego nie zauważyłem! Co to ma być czaszka?
— Powiedziałeś, że znalazłeś to ostrze w kniei Puszczy Llyrath? — spytał znaczącym tonem Pawldo.
— Tak. Ale ja nie... — Stefanik urwał nagle i zbladł, a jego oczy, wskutek nagłego podejrzenia, stały się wielkie niczym spodki. — Pałac Czaszek? — wyszeptał.
— To jedyne wyjaśnienie... jedyne możliwe — skonstatował posępnie Pawldo. — Podobno ma się pojawiać w Puszczy Llyrath raz na pokolenie... ale jedynie w okresie letniego przesilenia księżyca!
— Nowy księżyc nastał zaledwie cztery dni temu — zauważył Stefanik tonem pełnym zdziwienia.
— A ten sztylet... kiedy go znalazłeś? — naciskał Pawldo.