- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.


— Jeździec w każdym calu, co? — mruknęła Merelan do syna, gdy pomachali już na pożegnanie F’lonowi i Simanithowi. — Uroczy chłopak.
— Kiedyś twierdziłaś, że to mały szatan, mamo — przypomniał jej złośliwie Robinton.
— Skrócona forma imienia bynajmniej nie odmieniła jego natury, kochanie, a nawet można powiedzieć, że przyczyniła się do pogłębienia problemu — ucięła. — Ale podobało mi się, że dotrzymał obietnicy, którą ci kiedyś dał. — Jeszcze raz uścisnęła ramię syna i delikatnie pchnęła go w kierunku warsztatu i przerwanych zajęć.
Mistrz Gennell zatrzymał się w drodze do głównego stołu, by zapytać, czy ten gość to kolega Robintona z Bendenu. Robinton przeprosił za zamieszanie.
Petiron, którego próbę przerwał przylot smoka, groźnie popatrzył na syna, ale ten odwrócił wzrok, jakby tego nie zauważył. Przecież F’lon sam przyleciał, nikt go nie zapraszał. Nie lubił być niegrzeczny, szczególnie dla własnego ojca, ale wiedział już, i bardzo go to bolało, że Petirona denerwuje wszystko, co on robi… albo czego nie robi. Próbował nie słuchać, gdy koledzy z pokoju przed snem opowiadali o swoich ojcach i o różnych rzeczach, które ich tatusiowie robili dla nich i — co było jeszcze ważniejsze w oczach Robintona — razem z nimi. Harfiarze, naturalnie, byli zupełnie inni, i przecież nie można porównywać ze sobą różnych ludzi. Ale… wcale nie było mu łatwo być synem takiego ojca.
Skończył wszystkie prace i zdał egzaminy wymagane do wyzwolenia na czeladnika w połowie trzeciego Obrotu nauki. Naturalnie od początku wyprzedzał rówieśników, bo zaczął pracować o wiele wcześniej niż oni; wszyscy koledzy przychodzili do niego po pomoc, gdy napotykali jakieś trudności w nauce lub pracy indywidualnej. Nawet Lear nie dokuczał mu z powodu jego przewagi, bo wszyscy wiedzieli o jego problemach z ojcem i współczuli mu — no i wszyscy uwielbiali jego matkę. Z tym ostatnim uczuciem Robinton jakoś sobie radził, bo je podzielał. Za to, w odróżnieniu od ojca, dobrze wiedział, że każdy występ kosztuje ją więcej wysiłku niż powinien. Nawet podzielił się tym niepokojem z Mistrzynią Uzdrowicieli Ginia, gdy Maizella powtórzyła mu, że matka zemdlała po intensywnej próbie poprzedzającej Zgromadzenie w dniu Wiosennej Równonocy w Forcie.
— Nie mam pojęcia, co jej dolega, Robie — powiedziała Ginia, lekko marszcząc brwi — choć zmusiłam ją, by obiecała mi, że latem zrobi sobie wakacje i porządnie odpocznie. Nauką wokalistów może zająć się Petiron… albo ty. — Rzuciła mu pytające spojrzenie, a wyraz jej twarzy złagodniał. Pogładziła go po dłoni. — Z tego, co słyszałam, i tak to robisz.
Robinton, zaniepokojony, wyprostował się na krześle. Tylko tego mu brakowała, by ojciec się dowiedział, że jego syn prowadzi próby z częścią chóru.
— Spokojnie, spokojnie. Ojciec zauważa tylko to, co chce, a jak widać, nie spostrzegł nawet tego, co się dzieje z Merelan.
— Ale ty przecież też nie wiesz, co się naprawdę z nią dzieje — sprzeciwił się Robinton.
— Wiem, że potrzebny jej odpoczynek, brak napięć… sam wiesz, jaka matka jest przed występami, kiedy się uczy nowej muzyki…
Kiwnął głową, bo nieraz widział, jak zapracowuje się do ostatnich granic, doprowadzając solistów do poziomu, jakiego oczekiwał Petiron, który wymagał takiej samej perfekcji od instrumentalistów i chóru.