- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.

..? – spytała Gail.
– Furtka ogrodowa była otwarta. Wyszłam na drogę. Nie opodal zamrugały światła, pobłyskiwał jakiś kształt. Zdążyłam tylko zobaczyć, jak wznosi się w niebo, przelatuje bezgłośnie przez chmury i znika. Tyle. Koniec historii. Koniec jednego życia, początek nowego, nie ma jednak chwili, bym nie myślała o drugiej Tricii. Tricii, która nie wróciła po torebkę. Mam wrażenie, że znajduje się gdzieś w kosmosie, a ja ciągle stoję w jej cieniu.
Między stolikami chodził pracownik hotelu, pytając każdego mężczyznę, czy nazywa się Miller. Żaden nie nazywał się Miller.
– Naprawdę pani uważa, że ten... osobnik pochodził z innej planety? – spytała Gail.
– Oczywiście. Miał statek kosmiczny. Aha, poza tym miał dwie głowy.
– Dwie głowy? Nikt nie zwrócił na to uwagi?
– To był bal kostiumowy.
– Rozumiem.
– Na drugiej głowie miał przykrytą płachtą materiału klatkę na ptaki. Udawał, że jest w niej papuga. Postukiwał w klatkę, wykrzykiwał idiotyzmy w stylu „Hej, Polly!”, skrzeczał i tak dalej. Potem zdjął na chwilę materiał i ryknął śmiechem. W klatce była druga głowa i śmiała się razem z pierwszą. Muszę przyznać, że było to dość niepokojące.
– W takim razie dokonała pani chyba właściwego wyboru, moja droga.
– Nie. Nie uważam tak. Nie mogłam już robić dalej tego, co robiłam. Byłam astrofizykiem, a nie można być dalej astrofizykiem, jeśli spotkało się dwugłową istotę z innej planety, której jedna z głów udaje papugę. Nie da się. Ja w każdym razie nie byłam w stanie.
– No tak, to nie byłoby proste. Prawdopodobnie dlatego traktuje pani nieco szorstko ludzi, którzy mówią ewidentne bzdury.
– Tak, prawdopodobnie ma pani rację. Przykro mi.
– Nie ma w tym nic złego.
– Jest pani pierwszą osobą, której o tym opowiadam.
– Tak myślałam. Jest pani mężatką?
– Eee... nie. W dzisiejszych czasach trudno to powiedzieć. Pytanie pani jest jednak uzasadnione, ponieważ prawdopodobnie właśnie problem małżeństwa stał się powodem komplikacji w moim życiu. Kilkakrotnie byłam bliska zawarcia małżeństwa, głównie dlatego że chciałam mieć dziecko, w końcu jednak każdy kandydat pytał, dlaczego ciągle stoję nad nim jak kat nad dobrą duszą? Co można odpowiedzieć na takie pytanie? Zastanawiałam się nawet, czy nie iść do banku spermy i nie zdać się na ślepy los. Niechby przypadek zdecydował, czyje dziecko urodzę.
– Nie zamierzała pani chyba zrobić tego naprawdę?
Tricia roześmiała się.
– Chyba nie. Nigdy nie poszłam spróbować. Takie już jest to moje życie: nie próbować niczego naprawdę. Dlatego pewnie wylądowałam w telewizji – tam nic nie jest prawdziwe.
– Przepraszam, czy pani nazywa się Tricia McMillan?
Tricia gwałtownie się odwróciła. Stał za nią mężczyzna w czapce szofera.
– Tak – odparła, natychmiast przechodząc do defensywy.
– Szukam pani od godziny! W recepcji powiedziano mi, że nikt taki tu nie mieszka, ale sprawdziłem w biurze pana Martina, gdzie powiedziano mi, że zatrzymała się pani na pewno tutaj. Zapytałem jeszcze raz, ale nadal się upierali, że nigdy o pani nie słyszeli. Poprosiłem, by mimo to wywołano panią, ale nie mogli pani znaleźć. W końcu poprosiłem w biurze, by przysłali mi do samochodu faksem pani zdjęcie, i zacząłem sam sprawdzać. – Rzucił okiem na zegarek. – Jest, co prawda, dość późno, ale może zechce pani mimo to pojechać?
Tricia znów osłupiała.
– Pan Martin? Mówi pan o Andym Martinie z NBS?
– Zgadza się, proszę pani. Chodzi o próbne zdjęcia do programu ogólnokrajowego.
Tricia zeskoczyła ze stołka jak oparzona. Już sama myśl o programach panów McManusa i Millera zwalała ją z nóg.
– Musimy się jednak pośpieszyć – oświadczył szofer. – O ile wiem, pan Martin uważa, że warto spróbować z angielskim akcentem, ale jego szef sądzi, że to zawracanie głowy. Pan Zwingler leci jednak dziś na Wschodnie Wybrzeże, o czym przypadkiem wiem, ponieważ to ja mam go zawieźć na lotnisko.
– Świetnie – przerwała Tricia. – Jestem gotowa. Idziemy.
– Doskonale. Do tej wielkiej limuzyny przed hotelem.
Tricia zwróciła się do Gail.
– Przykro mi.
– Niech pani idzie! Życzę szczęścia. Bardzo miło się z panią rozmawiało.
Tricia sięgnęła po torebkę, by zapłacić rachunek.
– Cholera! – Torebka leżała w pokoju.
– Ja zapłacę – rzekła Gail. – Z przyjemnością. Rozmowa z panią była bardzo pouczająca.
Tricia westchnęła.
– Naprawdę mi przykro z powodu dzisiejszego przedpołudnia i...
– Proszę nic więcej nie mówić. Czuję się znakomicie. To tylko astrologia. Nie ma w tym nic istotnego. Świat się od niej nie zawali.
– Dziękuję. – Tricia spontanicznie pochyliła się ku Gail i objęła ją.
– Ma pani wszystko? – spytał szofer. – Nie chce pani pójść po torebkę czy coś innego?
– Jeśli życie czegokolwiek mnie nauczyło, to tego, że nie wolno nigdy wracać po torebkę.
Nieco ponad godzinę później Tricia siedziała na łóżku w swoim pokoju hotelowym. Nie ruszała się przez wiele minut. Wpatrywała się jedynie w torebkę, leżącą niewinnie u wezgłowia łóżka obok.