- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.

Nawet nie drgnÄ…Å‚. ByÅ‚ bliski ekstazy. – Powiedz mi, co widziaÅ‚eÅ›.
WydawaÅ‚o siÄ™, że tylko jedno fascynuje go bardziej niż ja – on sam.
Uśmiechnąłem się do niego.
Nie był człowiekiem, któremu obce jest szczęście. Dobrze wiedział, jak cieszyć się zjawiskami, tymi, co trwają krótko i długo. I choć nic podobnego nigdy mu się nie zdarzyło, życie nauczyło go, że tym również należy się cieszyć.
– Tak – powiedziaÅ‚, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ szeroko. – Tak!
Nie przemówiłem. Obaj o tym wiedzieliśmy. Czy czytał w moich myślach? Co jeszcze mógł w nich odczytać?
Wielki samochód zatrzymał się płynnie.
Ucieszyło mnie to. Wdzięk tego mężczyzny przerażał mnie, podobnie jak to, w jaki sposób lgnąłem do niego, a także to, że z rozmowy z nim w jakiś sposób czerpałem siłę. Nie chciał tego, nie leżało to w jego zamiarach, być może zamierzał być jedynie świadkiem. Ale tego nie mogłem tolerować. To ja byłem przy Esterze w chwili jej śmierci, nie on. Nie było go tam, nie patrzył na mnie, a jednak miałem dość sił, by po kolei odebrać życie mordercom.
Gregory wyjrzał przez okno, po jednej i drugiej stronie. Otoczył nas ogromny tłum, wrzeszczący, przepychający się, napierający na samochód tak, że zakołysał się on nagle niczym łódź na falach.
Gregory nie zdradzał niepokoju. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Poczułem, że ciemność znowu nadchodzi, ponieważ ten tłum przypomniał mi o tamtym tłumie na procesji, o płatkach sypiących się w światło, o zapachu kadzidła i ludziach na płaskich dachach, ludziach stojących na samych krawędziach dachów, stojących z wyciągniętymi ramionami.
Jonatanie, wiesz, co mi się przypomniało, lecz ja tego wówczas nie wiedziałem, zrozum. Czułem się zagubiony. Czułem się tak, jakby coś zmuszało mnie, bym ujrzał swoje życie jako ciągły proces. Ale bałem się tego. Nauki Zurvana sprzed tysięcy lat były mi bardzo bliskie, a nie pamiętałem ich, nie pamiętałem nawet niego samego. Dlaczego chciałem pomścić tę dziewczynę? Dlaczego pogardzałem rabinem za brak litości dla mnie? Dlaczego ten zły człowiek tak mnie zafascynował, że jeszcze go nie zabiłem?
Gregory przerwał milczenie łagodnym głosem.
– JesteÅ›my na miejscu, w moim domu, Azrielu – powiedziaÅ‚.
Szybko odciągnął mnie w głąb samochodu.
– JesteÅ›my pod samymi drzwiami. – Sennym, zmÄ™czonym gestem wskazaÅ‚ tÅ‚um po obu stronach. – Nie pozwól siÄ™ im przestraszyć. MuszÄ™ ciÄ™ zaprosić, proszÄ™, wejdź do Å›rodka.
Ujrzałem nad sobą rząd okien.
Drzwi samochodu otworzyły się z głośnym i wyraźnym kliknięciem. Ktoś chciał otworzyć drzwi po mojej prawej stronie. W ułamku sekundy ujrzałem, że ludzie rozstępują się przed Gregorym. Liny, rozciągnięte pomiędzy słupkami z brązu, powstrzymywały napór tłumu. Z góry patrzyły na nas kamery telewizyjne. Widziałem mężczyzn w mundurach, powstrzymujących ludzi, którzy krzyczeli i wiwatowali.
– Czy oni ciÄ™ widzÄ…? – spytaÅ‚ Gregory cicho, jakby byÅ‚ to nasz wspólny sekret.
Była to luka w naszym niemal idealnym porozumieniu. Czułem pokusę, by zrezygnować. Ale nie zrobiłem tego.
– Sam osÄ…dź, czy mnie widzÄ… – powiedziaÅ‚em. WziÄ…Å‚em skrzynkÄ™, ujÄ…Å‚em jÄ… mocno pod lewe ramiÄ™, nacisnÄ…Å‚em klamkÄ™ i wysiadÅ‚em przed nim z samochodu, w oÅ›lepiajÄ…ce elektryczne Å›wiatÅ‚o.
Stanąłem na chodniku. Przede mną wznosił się wielki budynek. Mocno tuliłem do piersi skrzynkę z kośćmi. Szczyt budynku niemal ginął w chmurach.
Wszędzie gdzie spoglądałem, widziałem krzyczące twarze. Gdziekolwiek obracałem wzrok, natrafiałem na oczy tych, którzy patrzyli na mnie. Ludzie wołali Gregory’ego, wołali o pomstę za Esterę, ale ja nie potrafiłem rozróżnić słów modlitw.
Kamery i mikrofony zniżyły się ku nam; jakaś kobieta wściekle wykrzykiwała do mnie pytania, o wiele za szybko, bym ją zrozumiał. Tłum niemal przerwał liny, ale pojawiło się więcej mężczyzn w mundurach, by przywrócić porządek. Ludzie w tłumie byli młodzi i starzy.
Reflektory ekip telewizyjnych promieniowały ogromnym ciepłem, które parzyło mi skórę twarzy. Uniosłem dłonie i osłoniłem oczy.
Zerwał się grzmiący i zgodny okrzyk, kiedy Gregory wyłonił się z samochodu, wspomagany ręką szofera; otrzepał płaszcz z kurzu, którym pobrudziła go skrzynka, i zajął miejsce u mego boku.
Jego usta niemal dotknęły mojego ucha.
– W rzeczy samej, widzÄ… ciÄ™ – powiedziaÅ‚.
Ciemność zawisÅ‚a nade mnÄ…, krzyki w obcych jÄ™zykach ogÅ‚uszyÅ‚y mnie – i znowu strzÄ…snÄ…Å‚em z siebie pÅ‚aszcz smutku i spojrzaÅ‚em prosto w oÅ›lepiajÄ…ce Å›wiatÅ‚a i krzyczÄ…ce twarze.
– Gregory, Gregory, Gregory – zawodzili ludzie. – Jedna ÅšwiÄ…tynia, Jeden Bóg, Jeden UmysÅ‚.
Z początku panował chaos, modlitwa mieszała się z modlitwą, zupełnie jakby tak właśnie miało być, ale potem tłum zestroił głosy w jeden chór:
– Gregory, Gregory, Gregory. Jedna ÅšwiÄ…tynia, Jeden Bóg, Jeden UmysÅ‚.