- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.

.. t o. Jakiœ
huk, ³omot, jakiœ nag³y, niweluj¹cy wszystkie wra¿enia i œwiadomoœæ udar...
- Katastrofa! - zamajaczy³o niewyraŸnie. Spojrza³ uwa¿nie po sobie, powiód³ rêk¹ po twarzy, po czole - nic! Ani kropli krwi, ¿adnego bólu.
- CogŸto - ergo sum! - zawyrokowa³ wreszcie. Przysz³a ochota przejœcia siê po przedziale.
Opuœci³ miejsce, podniós³ nogê i... zawisn¹³ parê cali nad pod³og¹.
- Tam do licha! - mrukn¹³ zdumiony. - Straci³em ciê¿ar w³aœciwy czy co? Czujê siê lekki jak pióro. I powêdrowa³ w górê a¿ pod strop wozu.
- Ale co te¿ siê sta³o z tamtymi? - przypomnia³ sobie, schodz¹c ku drzwiom do s¹siedniego przedzia³u.
U wejœcia spostrzeg³ w tej chwili in¿yniera, który uniesiony równie¿ parê centymetrów nad pod³og¹, œciska³ mu serdecznie rêkê.
- Witam kochanego pana! I pan, widzê, niezupe³nie w porz¹dku z prawami ciê¿koœci?
- Ha, có¿ robiæ? - westchn¹³ z rezygnacj¹ Ryszpans. - Pan nie raniony?
- Broñ Bo¿e! - zapewni³ Znies³awski. - Jestem ca³y i zdrów jak ryba. Przed chwil¹ dopiero przebudzi³em siê.
- Szczególne przebudzenie. - Ciekaw te¿ jestem, gdzie siê w³aœciwie znajdujemy?
- Ja równie¿. Pêdzimy, zdaje siê, z zawrotn¹ chy¿oœci¹.
Wyjrzeli przez okno. - Nic - pustka. Tylko silny ch³odny pr¹d wiej¹cy z zewn¹trz nasuwa³
przypuszczenie, ¿e poci¹g leci jak furia.
- To dziwne - zauwa¿y³ Ryszpans. - Absolutnie nic nie widzê. Pustka w górze, pustka w dole, pustka przede mn¹.
- A to sensacje! Jest niby dzieñ, bo jasno, lecz s³oñca nie widaæ, a mg³y nie ma.
- P³yniemy jakby w przestworzu. Która te¿ mo¿e byæ godzina?
Spojrzeli równoczeœnie na zegarki. Po chwili in¿ynier podniós³ oczy na towarzysza i spotka³
siê z jego spojrzeniem mówi¹cym to samo:
- Nic odczytaæ nie mogê. Godziny zla³y siê w czarn¹ falist¹ liniê...
- Po której wskazówki przesuwaj¹ siê b³êdnym, nic nie mówi¹cym ruchem.
- Fale trwania przelewaj¹ce siê jedna w drug¹, bez pocz¹tku i koñca...
- Zmierzch czasu...
- Patrz pan! - zawo³a³ nagle Znies³awski, wskazuj¹c rêk¹ na przeciwleg³¹ œcianê wozu. -
Widzê przez tê œcianê jednego z naszych; owego zakonnika-ascetê - pamiêtasz?
- Tak. To brat Józef, karmelita. Rozmawia³em z nim. Lecz i on nas ju¿ spostrzeg³; uœmiecha siê i daje nam znaki. Co za paradoksalne objawy! Patrzymy przez tê deskê jak przez szk³o!
- Nieprzejrzystoœæ cia³ licho wziê³o z kretesem - wywnioskowa³ in¿ynier.
- Zdaje siê, ¿e i z nieprzenikliwoœci¹ nie lepiej - odpowiedzia³ Ryszpans, przesi¹kaj¹c przez œcianê do drugiego przedzia³u.
37
- Rzeczywiœcie - przyzna³ Znies³awski, id¹c za jego przyk³adem.
Tak przesi¹knêli przez kilka parapetów wagonowych i w trzecim z rzêdu wozie powitali brata Józefa.
Karmelita skoñczy³ przed chwil¹ modlitwê „porann¹” i pokrzepiony na duchu, cieszy³ siê serdecznie ze spotkania.
- Wielkie sprawy Bo¿e! - mówi³, wznosz¹c w górê g³êbokie, mg³¹ zadumy powleczone oczy.
- Prze¿ywamy dziwne chwile. Otoœmy wszyscy cudownie przebudzeni. Chwa³a Przedwiecz-nemu! ChodŸmy po³¹czyæ siê z reszt¹ braci.
- Jesteœmy przy was - odezwa³o siê zewsz¹d parê g³osów i przez œciany wagonów przesunê³o siê 10 postaci i otoczy³o rozmawiaj¹cych. Byli to ludzie najrozmaitszych stanów i zawodów, w tym maszynista poci¹gu i 3 kobiety. Wszystkich oczy mimo woli szuka³y kogoœ, wszyscy instynktownie wyczuwali brak jednego towarzysza.
- Jest nas 13 - przemówi³ szczup³y, o ostrych rysach m³odzieniec. - Nie widzê mistrza Wióra.
- Mistrz Wiór nie przyjdzie - rzek³ jak przez sen brat Józef. - Dró¿nika Wióra tutaj nie szu-kajcie. Spójrzcie g³êbiej, bracia moi, zajrzyjcie w dusze wasze. Mo¿e go znajdziecie.
Umilkli i zrozumieli. Na twarzach rozla³ siê wielki spokój i zajaœnieli dziwnym œwiat³em.
I czytali sobie w duszach, i przenikali siê nawzajem w cudownym jasnowidztwie.
- Bracia! - podj¹³ zakonnik - kszta³ty nasze dane nam s¹ jeszcze tylko na czas krótki, za chwil parê mo¿e je przyjdzie porzuciæ. Wtedy rozstaniemy siê. Ka¿dy odejdzie w swoj¹ stronê, gdzie go ponios¹ jego losy wykute w ksiêdze przeznaczeñ od wieków, ka/dy pod¹¿y w³asnym szlakiem, we w³asn¹ dziedzinê, któr¹ zgotowa³ sobie po tamtej stronie. Oto oczekuj¹ nas z tê-
sknot¹ rzesze bratnich dusz. Zanim nadejdzie moment po¿egnania, pos³uchajcie raz jeszcze g³osu z tamtej strony. S³owa, które wam odczytam, spisano dni temu 10, licz¹c czas ziem-skim trybem.
Domawiaj¹c tych s³ów, rozwin¹³ szeleszcz¹ce cicho arkusze jakiegoœ pisma i zacz¹³ czytaæ g³êbokim, przejmuj¹cym g³osem:
„W 15 listopada r. 1950. Tajemnicza katastrofa Na linii kolejowej Zaleœna-Gron zaszed³