- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.

Raz powiedziałam dobitnie moje zdanie na temat „braci i sióstr” pewnemu wędrownemu pastorowi, który przed pięciu laty miewał kazania w Glen. Nie podobał mi się ten człowiek od samego początku. Wciąż miałam wrażenie, że z nim coś jest nie w porządku, i rzeczywiście tak było. Niech pani tylko posłucha. On się przedstawił jako prezbiterianin — wymawiał to „przezbitarianin”, a tymczasem był to zwykły metodysta. Każdego nazywał bratem i siostrą. Miał doprawdy ogromną ilość krewnych. Pewnego wieczora ni stąd, ni zowąd schwycił mnie za rękę i błagalnym tonem zapytał: „Drogo siostro Bryant, czy pani jest chrześcijanką?” Zmierzyłam go od stóp do głów, a potem odpowiedziałam spokojnie: „Jedyny brat, jakiego miałam, panie Fiske, został pochowany piętnaście lat temu, a od tego czasu nie adoptowałam nikogo na jego miejsce. A co do tego, czy jestem chrześcijanką, to powiem, że byłam nią już wówczas, kiedy pan jeszcze na czworakach po ziemi się czołgał”. To go otrzeźwiło, niech mi pani wierzy. Niech pani nie myśli, że ja wszystkim pastorom tak dokuczam, są między nimi dobrzy, mądrzy i czcigodni ludzie, przed którymi niejeden grzesznik musiałby się skruszyć, ale ten czcigodny Fiske do nich z pewnością nie należał. Fiske podczas nabożeństwa wezwał wszystkich, którzy się nazywali chrześcijanami, do powstania. Ja go nie posłuchałam, bo mi nigdy się tego rodzaju rzeczy nie podobały. Większa część jednak zebranych wstała, po czym on wezwał do powstania wszystkich tych, którzy chcą zostać chrześcijanami. Przez chwilę nikt się nie ruszył, wobec czego Fiske zaintonował na całe gardło psalm. Akurat przede mną, w ławce Mullisonów, siedział mały Wicek Backer. Był to wiejski chłopak w wieku około dziesięciu lat, a Mullison zamęczał go pracą na śmierć. Malec wskutek tego tak był zawsze zmęczony, że momentalnie zasypiał, gdzie tylko udało mu się posiedzieć choć parę chwil bez ruchu. I teraz, podczas nabożeństwa, spał sobie spokojnie, ja zaś byłam wdzięczna Bogu, że biedactwo znalazło tę maleńką chwilkę odpoczynku. Tymczasem Fiske zaczął gwałtownie śpiewać, a inni do tego się dołączyli i mały Wicek naraz się przebudził. Myślał, że to był zwykły śpiew, podczas którego każdy jest obowiązany stać, wobec czego szybko porwał się na nogi, spodziewając się, że inaczej Marian Mullison natrze mu uszu za spanie podczas nabożeństwa. W tej chwili ujrzał go Fiske, przestał śpiewać i zawołał: „Otd jeszcze jedna zbawiona dusza, chwała niech będzie Panu, Alleluja!”, a to był tylko mały Wicek, nie wiedzący, co się z nim dzieje, i nie myślący wcale o duszy. Biedne dziecko o niczym innym nie myślało, tylko o swoim zmęczonym, małym ciałku.