- Moim zdaniem - powiedziała Meredith - ulice w niebie wybrukowane są czekoladą.

Wszyscy mnie tu tak nazywają.
Kiwnąłem głową, zastanawiając się czy byłoby dużym nietaktem jeść, kiedy ona mówi.
- U mnie nie musicie się przejmować świadectwem ślubu, czy takimi tam. -
Popatrzyła na każde z nas z osobna i puknęła w stół czwartym palcem lewej ręki. - Mnie tam to nigdy nie obchodziło. Szkoda, że kiedy sama byłam młodsza, myślało się inaczej. Użyłabym sobie, powiadam wam.
Popatrzyłem, co na to Saxony, ale Saxony patrzyła w panią Fletcher jak w obraz. Pani Fletcher gwałtownie przerwała potok słów i zabębniła palcami po stole.
- Wynajmę wam dół... Za trzydzieści pięć dolarów tygodniowo. Za tę cenę nie przyjmą was w żadnym motelu w okolicy. Kuchnia też niezła.
Miałem właśnie wtrącić, że musimy najpierw omówić sprawę we dwoje, kiedy Dan przyniósł porcję dla pani Fletcher.
- Co byś powiedział na propozycję wynajęcia mojego dołu za trzydzieści pięć dolarów tygodniowo, Dan?
Dan zaplótł ręce na brzuchu i wciągnął powietrze przez zęby. Wydał przy tym odgłos maszyny parowej.

55
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
- Znaczy, chcecie się na chwilę zaczepić w Galen, co?
Nie wiedziałem czy to paranoja, czy jego głos istotnie stał się jakby mniej życzliwy. Saxony odezwała się zanim sam zdążyłem otworzyć usta.
- Chcemy porozmawiać z Anną France, jeżeli to się okaże możliwe.
Zamierzamy pisać biografię jej ojca.
Cóż to była za cisza! Cóż za skondensowane zaciekawienie na wszystkich twarzach, które otoczyło nas nagle jak dym albo mgła.
- Anna? Chcecie pisać książkę o Marshallu?
Głos Dana wzniósł się ponad skwierczenie rożna, ponad ciszę i porywisty wietrzyk, przylatujący gwałtownie nie wiadomo skąd, i równie gwałtownie zamierający.
Byłem wściekły na Saxony. Planowałem dobrych parę dni pobuszować po mieście, zanim zacznę się zwierzać tubylcom z celu, jaki mnie do nich przygnał. Czytałem nie tak dawno artykuł o młodym, obiecującym pisarzu, który zamieszkał w małym miasteczku w stanie Washington. Mieszkańcy miasteczka wobec obcych nabierali wody w usta na temat swojego pisarza, ponieważ go lubili i chronili jego prawo do prywatnego życia. I chociaż Marshall France był nieboszczykiem, z góry przyjąłem założenie, że ludzie z Galen nie będą o nim opowiadali zbyt chętnie. Był to pierwszy naprawdę głupi wyskok Saxony: Mogłem go przypisać jedynie zdenerwowaniu faktem, że jesteśmy w Galen.
Dan odwrócił się do kumpli i poinformował ich tubalnym głosem:
- Ten gość chce pisać książkę o Marshallu Fransie.
- O Marshallu?
Kobieta w błękitnych dżinsach i męskiej flanelowej koszuli siedząca przy stole w drugim końcu wiaty, podchwyciła śpiesznie:
- O Marshallu? Czyżby?
Miałem wielką ochotę wskoczyć na ławkę i oznajmić przez tubę ze wzmacniaczem:
- Ludzie! Słuchajcie! ChCĘ PISAĆ KSIĄŻKĘ O MARSHALLU FRANSIE.
MACE COŚ PRZECIWKO TEMU?
Ale nie zrobiłem tego. W zamian napiłem się coca - coli.

56
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
- Anno?
Nie byłem pewien czy dobrze usłyszałem. Ale głos brzmiał jakby jego właściciel zwracał się do kogoś po imieniu.
- Słucham.
Ten głos dobiegł spoza moich pleców. Doznałem gwałtownej kolki żołądka.
- Można się przysiąść? - Jej głos spoczął jak liść na moim ramieniu.
Gdybym sięgnął ręką do tyłu, mógłbym jej zapewne dotknąć.
- Prosimy bardzo, Anno. Ci państwo, zdaje się, nie marzą o niczym bardziej niż o spotkaniu z tobą. Przyjechali specjalnie aż z Connecticut.
Usłyszałem, jak Saxony przesuwa się po ławce, żeby zrobić dla niej miejsce. Burknęły sobie nawzajem słowa powitania. Musiałem spojrzeć.
Była to ta sama kobieta, która nosiła w pudłach bułki do hamburgerów.
Miała krótkie, czarne, połyskliwe czyste włosy ostrzyżone na mnicha, tak, że opadały jej na uszy, ale nie całkiem je zasłaniały. Ładny, mały nos, lekko zadarty na końcu, i niemal orientalne oczy, szare albo szarozielone. Pełne usta miały odcień fioletu i widać było, że jest to ich naturalny kolor, chociaż chwilami ciemniały tak intensywnie, jakby ich właścicielka najadła się przed chwilą cukierków z czarnej porzeczki i winogron. Ubrana była w białe spodnie -
ogrodniczki, czarny podkoszulek i czarne gumowe klapki - japonki. Żadnych ozdób. W sumie wyglądała świetnie: klasyczny typ szykownej, schludnej, całkiem jeszcze młodej pani domu ze Środkowego Zachodu. Gdzie ta postać niczym z charlesa Adamsa, o której wspominał Dawid Louis? Kobieta, na którą patrzyłem, wyglądała jakby dopiero co umyto jej rodzinną furgonetkę campingową na stacji Shella.
Podała mi dłoń, która była miękka i chłodna, a nie spocona jak moja.
- Pan Tomasz Abbey? - Uśmiechnęła się i kiwnęła głową, jakby i tak doskonale wiedziała, że to ja. Zatrzymała moją rękę. O mało nie wyszarpnąłem dłoni w panice, kiedy wypowiedziała moje nazwisko.
- Tak, to ja, bardzo mi...
- Dawid Louis uprzedził mnie listownie, że pan przyjedzie.
To mi się nie podobało. Po diabła do niej pisał? Jeżeli istotnie była taką Meduzą, jaką przede mną odmalował, to uprzedzona, pozamykałaby przecież szczelnie wszelkie kanały dotyczące życia ojca, do których być może mógłbym dotrzeć, gdybym badał teren incognito. Poprzysiągłem sobie, że przy najbliższej okazji wyślę do Louisa dziesięciostronicowy list z obelgami. Nic 57
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
dziwnego, że jeszcze żaden biograf nic z nią nie wskórał. Z Louisem w charakterze katalizatora Anna miała fory na dwadzieścia mil!
- Pozwolą państwo, że się przysiądę? Latam tu od rana jak opętana, w tym obłędnym upale... Potrząsnęła głową, a jej schludna czupryna zahuśtała się przy tym jak gęsta spódniczka z trawy. Uświadomiłem sobie, że nie dokonałem jeszcze ceremonii przedstawienia jej Saxony.